5
O tym, że współczesne programy nauczania nie odpowiadają aktualnym potrzebom gospodarki, opartej na wiedzy, już kiedyś pisałem. Niemniej ostatnio, przez moją głowę przewinęły się tabuny różnych myśli, które tę refleksję jeszcze bardziej pogłębiły. Całość podzieliłem na 4 krótsze wpisy, mam nadzieję, że z korzyścią dla Czytelnika.
***
A gdyby tak w szkołach znieść stopnie i dyplomy? Kiedy po raz pierwszy w mojej głowie zrodziło się takie pytanie, muszę przyznać, że poczułem się trochę nieswojo. No, bo przecież wszystkie te „świadectwa, stopnie, dyplomy”, były kiedyś moim osobistym celem. Nie będę się silił na żadną wyrafinowaną obłudę i łgał jak pies, że to moja nieodparta pasja poznania kazała mi codziennie rano wstać z łóżka i wyruszyć w poszukiwaniu wiedzy. Tak nie było. Nawet, kiedy czasem moje synapsy cudownie zaiskrzyły i taka pasja się pojawiała (bywały takie momenty), to i tak wszystko szło na marne. Szkolna rutyna, te kreatywne podrygi w czambuł wypaczała i wyrabiała we mnie bardziej życiowe reakcje (czy tylko we mnie?).
Mały eksperyment
No, ale przeprowadźmy mały eksperyment myślowy. Wyobraźcie sobie przeciętnego studenta. Takiego, który chodzi na studia nie po to, żeby się czegoś nauczyć, ale po to, żeby zdobyć dyplom.
Student dobrze zaczął
Na początku, pewnie z przyzwyczajenia, wpadnie na kilka pierwszych wykładów, zajrzy na ćwiczenia. Ot tak, z głupia frant, żeby zobaczyć, co tam w trawie piszczy. Na początku, może nawet będzie się starał i weźmie się do pracy. Ale tylko na początku. Po kilku tygodniach jego zapał zacznie stygnąć, a zainteresowanie nowymi przedmiotami coraz bardziej spadać. Pojawią się nowe, ciekawsze tematy. Szybko znajdzie sobie inne, dodatkowe zajęcia, które z czasem sprawią, że na studiowanie zacznie brakować mu czasu. Coraz częściej będzie opuszczać zajęcia; szczególnie te, które kolidują z jego dodatkowymi zainteresowaniami. Ale spokojnie; nic się przecież nie dzieje. Nie ma ocen, nie ma konsekwencji.
Student traci zapał
Ponieważ nasz wyimaginowany student opuszcza coraz więcej wykładów i ćwiczeń, nowe przedmioty stają się dla niego coraz trudniejsze. Przestaje rozumieć, zwyczajnie nie nadąża. Po jakimś czasie, stwierdza, że język wykładowców, to jakiś niezrozumiały bełkot, czarna magia. Nie ma sensu tracić cenny czas, słuchając czegoś, co i tak nie przynosi mu żadnej korzyści. Tym bardziej, że w domu czeka na niego tyle nowych zobowiązań. Szybko więc dochodzi do wniosku, że, tak naprawdę, nie ma sensu chodzić na uczelnię. Ponieważ nie ma systemu ocen, nie grożą mu też żadne konsekwencje.
Student sam wydala się ze studiów
W końcu nasz student sam, dobrowolnie i bez żadnego przymusu sam wydala się ze studiów. Świetnie! O to nam przecież chodziło. W końcu nie zależało mu na nauce. Po co więc narażać uczelnię na dodatkowe, niepotrzebne koszty? Po co trwonić cenny czas i energię profesorów na kogoś, kto z uniwersytetem nie ma nic wspólnego. Jest mu zupełnie obcy.
Tak więc nastąpiło samo-wydalenie studenta…
Co dalej? Nasz wyimaginowany student rozpoczyna tułacze życie. Włóczy się po bezdrożach samo-spełnienia. Szuka celu. Nowego celu. Nauka, którą zdobywa jest równie cenna jak ta, którą odrzucił. Jak by nie było, uczy się w twardej szkole życia.
Ponieważ zawsze miał smykałkę do samochodów, szybko znajduje sobie pracę jako mechanik w pobliskim zakładzie samochodowym. Pracuje dla siebie. Z czasem wyprowadza się od rodziców. Zarabia wystarczająco dużo, żeby wynająć coś własnego. Zamiast tracić cenny czas na uniwersytecie, teraz robi coś dla ludzi. Czuje się potrzebny. Być może przez resztę swojego życia będzie naprawiał samochody, a być może odkryje coś zupełnie nowego. Tego nie wiemy.
Być może będzie tak
Naprawianie samochodów, owszem, na początku było bardzo ekscytujące, ale z czasem przestało mu się podobać. Monotonia pracy w warsztacie samochodowym okazała się zbyt wielka. Nasz student czuł się twórczo wyjałowiony. Jak zeschła ziemia potrzebował deszczy nowych inspiracji. Uważał, że stać go na coś więcej i chciałby zmieniać świat..
Nowy obiekt zainteresowań
Z czasem zaczyna go interesować budowa maszyn. Pociąga go świat silników. Chciałby móc sam je kiedyś projektować. Na razie to marzenia, ale kto wie. Pracuje intensywnie u siebie w garażu. To nic wielkiego. Kupił na allegro kilka modeli silników i zaczyna przy nich majstrować – przebudowuje, usprawnia. W końcu coś tam zaczyna mu wychodzić. Odnosi pierwszy sukces. Potem kolejny, i kolejny… Podoba mu się. Chce iść dalej.
Poważne ograniczenie
Z czasem jednak zauważa, że w kwestii silników osiągnął już maksimum swoich możliwości. Intuicja jednak mu podpowiada, że mógłby zrobić więcej, ale, najzwyczajniej w świecie brakuje mu wiedzy. O ironio losu. Brakuje mu wiedzy…. Tej wiedzy, z której kiedyś świadomie zrezygnował.
Wcześniej nie obchodziła go teoria. Teraz jest zupełnie inaczej. Twarda szkoła życia dużo go nauczyła. Dużo zmieniła w jego światopoglądzie. Wreszcie odkrył dziedzinę wiedzy, która naprawdę go pasjonuje. Jest nią mechanika.
Wraca do szkoły
Podejmuje decyzję, żeby wrócić do szkoły. Tej samej szkoły – bez ocen i dyplomów. Tej, z której, jakiś czas temu, samodzielnie zdezerterował. To nie ma znaczenia. Teraz jest już zupełnie innym człowiekiem. Dojrzalszym. Bogatszym o nowe doświadczenia. Ma silną, wewnętrzną motywację. To wolność świadomego wyboru.
Ale to nie wszystko
Nasz „nowy” student jest teraz studentem zupełnie świadomym. Dokładnie wie, czego chce. Potrafi od siebie wymagać. Pasja wiedzy, którą w sobie nosi uskrzydla go, budzi z niedźwiedziego snu jego intelekt, mobilizuje nowe chęci.
W pewnym momencie uświadamia sobie, że podstawowa wiedza inżyniera przestaje mu już wystarczać. Interesuje się, więc informatyką. Bierze drugi kierunek. Pociąga go też elektronika i metalurgia. Wymaga nie tylko od siebie, ale i od wykładowców. Gdy z czymś nie zgadza się, zabiera głos, mówi wprost, kontestuje. Jest tutaj przecież dla wiedzy. Nic więcej go nie interesuje. Poza tym, płaci za studia. Płaci, więc wymaga.
Tak by mogła wyglądać ta historia. Mam nadzieję, że wywołała w Was, przynajmniej lekkie, mentalne szarpnięcia niczym ryba wędką przy braniu. Na razie Was z tym zostawiam.
6 Odpowiedzi na “Szkoła zabija kreatywność (cz. 1)”
Łukasz
Warto by zapytać, dlaczego temu studentowi w ogóle zaświtał pomysł zdobycia jakiegoś dyplomu…
Mariusz Chrapko
Myślę, że dyplom nie był dla niego celem. Bardziej od dyplomu zależało mu na zdobyciu wiedzy, którą będzie mógł wykorzystać w garażu, przy silnikach 🙂
Łukasz
Oczywiście, ale to gdy zaczynał drugi raz (około trzydziestki?). Mnie interesuje pierwsze podejście.
Mariusz Chrapko
W pierwszym podejściu była sprzeczność. Nastąpiło samo-zapętlenie się autora 🙂 Dzięki za czujność!
Łukasz
Ha! No to Cię mam! 😉 Choć wcale nie chciałem. Rzeczywiście zastanawiałem się, dlaczego ktoś uczy się „dla dyplomu”. No i wydaje mi się, że nie z powodu takiego a nie innego programu kształcenia, a raczej z powodu takiej a nie innej postaci rynku pracy. Przyznaję, że nie prowadziłem ani nie poznałem żadnych badań w tym kierunku, jednak m.in. takie mam doświadczenia:
1. Znam pewnego młodego inżyniera, który szukając pracy nie tylko musiał przedstawić dyplom konkretnej uczelni, ale też wymagania pracodawcy określały minimalną ocenę na tym dyplomie.
2. Znam nauczycieli w instytucji wychowawczo-resocjalizacyjnej z 20-30 letnim stażem pracy, którzy w ostatnich latach musieli zdobyć dyplomy z resocjalizacji (pełne studia uzupełniające), bo zmieniły się wymagania dotyczące ich stanowiska.
3. Znam specjalistę w zakresie zarządzania, praktyka, który musiał przejść uciążliwą certyfikację w swojej dziedzinie, w zasadzie tylko dla niej samej.
4. Sam piszesz w cz.3 „Mimo że obecnie, w większości firm posiadanie dyplomu stanowi podstawowe kryterium wstępnej selekcji kandydatów do pracy, w żaden sposób nie wpływa on na ostateczną decyzję o zatrudnieniu.” – Rozumiem to tak: może dyplom nie decyduje o zatrudnieniu, ale decyduje o tym, czy ktoś w ogóle zaprosi mnie na rozmowę. Mogę sobie być superkreatywny, ale jak nie będę miał dyplomu, być może nikt o tym się nie dowie, bo nie przejdę wstępnej selekcji.
W pełni popieram pogląd, że celem uczenia się powinna być wiedza a nie papierek. Nie neguję też postulatu reformy systemu nauczania. Wydaje mi się jednak, że akurat nie ta reforma powinna kwestię
dyplomów obejmować, bo to nie jest sedno. A o sednie i ocenach w innym komentarzu 🙂
Mariusz Chrapko
Tak, jak pisałem. Program kształcenia jest tylko odzwierciedleniem konkretnego zapotrzebowania, które zrodziło się erze przemysłowej. W jego wyniku za praktyczne uważa się w dużej mierze przedmioty ścisłe (matematykę, fizykę). Nauki humanistyczne zaś, czy na przykład sztuka, z punktu widzenia przygotowania zawodowego, są ciągle bagatelizowane. Ja na przykład w liceum nie miałem w ogóle muzyki i plastyki. Były niepraktyczne i ktoś je usunął. Teraz to się oczywiście bardzo mocno zmienia, zwłaszcza w dużych miastach, gdzie uczniowie mają dużo więcej możliwości w tym zakresie. Piszesz o tym, że „może dyplom nie
decyduje o zatrudnieniu, ale decyduje o tym, czy ktoś w ogóle zaprosi mnie na rozmowę”. Niestety, w wielu miejscach pracy faktycznie tak jest. I dyplom jest
pierwszym filtrem służącym do odsiewu CV. Jednak już na przykład w informatyce trend ten mocno się zmienia, i znam firmy, w których dyplom wcale nie stanowi o tym, czy dany kandydat zostanie zaproszony na rozmowę, czy nie. Myślę, że ewolucja systemu kształcenia jest nieunikniona. Podobnie jest zresztą w zarzą dzaniu. Jednak, w moim przekonaniu, nie ma sensu ciągłe ulepszanie tego, co mamy, co było dobre kiedyś. Potrzebna jest fundamentalna zmiana ideologii.